„Sing” to opowieść o ratowaniu popadającego w tarapaty teatru w świecie zamieszkanym przez zwierzęta. O tym, co prowadzący go miś koala Buster Moon (Matthew McConaughey) jest w stanie zrobić dla tego, by go ocalić. Ostatnią szansą na przetrwanie upatruje w wielkim konkursie, który pomoże odnaleźć najpiękniejszy głos świata. Głos, który ocali teatr.
Drugim wyświetlanym filmem był „Zapaśnik” Darrena Aronofsky’ego. Pokaz odbył się w ramach dyskusyjnego klubu filmowego. Piotr Płochocki, prowadzący klub, podkreślił, że to film niskobudżetowy, który Aronofsky – wybitny reżyser o ugruntowanej już pozycji w branży – nakręcił, bo… bardzo mu na tym zależało. O nakręceniu go myślał już w momencie, w którym zaczęła się jego przygoda z filmami i ich reżyserowaniem. Film jest stosunkowo prosty, fabuła czytelna. Sfilmowana została historia starzejącego się mistrza wrestlingu, który dla sportu, odnoszonych sukcesów poświęcił wszystko – także rodzinę (swojej nie założył, córkę porzucił). Majątku też się nie dorobił. Zaczął przewartościowywać swoje życie w momencie, gdy uzmysłowił sobie, że… nie będzie wiecznie młody, nie będzie w nieskończoność walczył… I gdy podejmuje próbę życia w inny sposób, niż do tej pory przywykł, zdaje sobie sprawę, że… nie potrafi…
Film wbija w fotel. Nakręcony bez rozmachu i efektów specjalnych pozwala skupić uwagę na tym, co ma do powiedzenia i z czym zmaga się całym sobą główny bohater, wspaniale zagrany przez Mickey’go Rourke. Aktor wręcz balansuje na cienkiej granicy pomiędzy aktorstwem a ekshibicjonizmem i daje z siebie dosłownie wszystko. Godnie partneruje mu Marisa Tomei. A cała opowieść, w której odegrali główne role, głęboko zapada w pamięć i odciska mocno piętno w przeżyciach, odczuciach widza.