Jesteś tutaj:

Walentynki na Jazzowo

Data: 14.02.2016 r., godz. 18.00    2751
Wielbiciele muzyki jazzowej, a także osoby, które przyszły posłuchać jazzu na żywo - przekonać się, czy wpadnie im do ucha - przeżyli wspaniały walentynkowy wieczór. Wszystko za sprawą mistrzowskiej gry zespołu B-Flat MOOD.
Walentynkowy koncert uświetnili swoim występem muzycy: Tymon Trębczyński (kontrabas), Przemek Pankiewicz (fortepian), Bartek Szablowski (perkusja), Daniel Grzeszykowski (saksofon) oraz Leszek Kupiec (trąbka i flugelhorn), który poprowadził cały koncert.
Zebrani na sali usłyszeli standardy jazzowe mówiące o miłości. Jak przystało w Walentynki - święto, które łączy, a nie dzieli - dając sposobność do okazywania wybrankom serca samych pozytywnych uczuć. Koncert zaczął się od wykonania utworów: "My Funny Valentine" Lorenza Harta i Richarda Rogersa i "All the things you are" Oscara Hammersteina II. Następnie zabrzmiała muzyczna opowieść kobiety o mężczyźnie, którego kocha ("The men I love" George’a Gershwina). Na dowód tego, że mężczyźni są bardziej wylewni w okazywaniu uczuć (bo zdecydowanie więcej jest wyznań miłości ich autorstwa) muzycy wykonali utwór "Georgia on my mind" Stuarta Gorella i Hoagy Carmichaela.
Większość dziewcząt marzy o wspaniałym księciu z bajki - pięknym, mądrym, bogatym. O takim marzeniu była piosenka "Someday my prince will come" Larry’ego Moreya i Franka Churchila.
Prowadzący koncert - snując gawędę o miłości - zauważył, że wielu traktuje ją jak zaćmienie umysłu, cudowny amok, a nawet chorobę, która zazwyczaj mija - średnio po dwóch latach... Najczęściej pozostają po niej - jako jej skutki - dzieci... Ilustracją do tej refleksji był utwór "Rosmarys Baby" Krzysztofa Komedy (motyw przewodni z filmu Romana Polańskiego). Kiedy miłość przestaje nas oślepiać, kiedy mija zauroczenia, pojawiają się wyrzuty i oskarżenia. Na dowód tego zabrzmiało "Dont’t blame me" Jimmy’ego McHugha.
Życie toczy się dalej. Pojawiają się nowe sympatie, miłości. I życie znów nabiera rumieńców. Jak w melodii "The girl from Ipanema" Carlosa Jobima. A gdy jesteśmy zakochani, znów - jak po odnowicielskiej, życiodajnej burzy - poruszamy się jak w niebiańskiej mgle, w którą muzycy przenieśli słuchaczy grając "Misty" Erolla Garnera. Świat jest cudowny i maluje się w kolorach tęczy. Na ilustrację tego zabrzmiał "Over the Rainbow" Harolda Arlena. A na zakończenie, niejako "na deser" "Lady be good" George’a Gershwina.

Oprac. Artur Laskowski